niedziela, 1 lipca 2012

Niedziela czyli nerwy przed poniedziałkiem

Niedzielę spedzam wędrując od kuchni do komputera w salonie. Piję płyny jako że duszno i pobieram wiedzy jako że jutro rozmowa o staż. W międzyczasie obserwuję czy cebulka rośnie i zajmuję się niepotrzebnymi rzeczami jak wyciąganie suszków z wazonu i traktowanie ich jako modeli. W duchu modlę się o powodzenie, o słońce, o przychylnych ludzi i więcej pewności siebie. Wysoka samooceno wróć do mnie choć na jeden dzień, proszę !



sobota, 30 czerwca 2012

Małe wielkie rzeczy






Zwykły dzień. Drobne rzeczy. Wycinki wspomnień. Tęsknię za Dziadkiem każdego dnia, pielęgnuję moje roślinki. Byłby ze mnie dumny, podlewam regularnie, przesadzam do większych doniczek, z truskawek kupionych na zwykłej farmie robię domowe ciasta. Tak bardzo boli mnie, że nie mogę mu tego pokazać...

czwartek, 21 czerwca 2012

Brugia czerwcowa

















Wyczekiwany urlop kilkudniowy postanowiliśmy spędzić w wychwalanej na blogach podróżniczych Brugii. Zabukowaliśmy kilka miesięcy wcześniej bilet w Eurostarze z Londynu do Brukselii, zamówiliśmy miejsce w przepięknym hotelu, wyczekaliśmy tygodnie zbliżające nas do podróży i wyruszylismy. W międzyczasie napotkaliśmy mnóstwo przeszkód jak choćby ta związana z wyrobieniem paszportu dla T. w polskiej ambasadzie w Londynie. Wyjazd mieliśmy zaplanowany na 8 czerwca natomiast odbiór paszportu tymczasowego przyladł na 6 dnia czerwca. Stawiliśmy sie więc dzielnie jak cała rzesza innych emigrantów, w kolejce długiej jak Wisła, pełnej rodzin z dziećmi i sfrustrowanych obywateli polskich. Modlac się o słońce i o to by kropla deszczu nie spadła (na ulicy wiodącej do konsulatu nie ma ani jednego dachu chroniącego wyczekujących od deszczu) czekaliśmy dwie godziny. Charakter rozmów osób wyczekujących nazwałabym raczej pełnym frustracji i uzasadnionych narzekań na pracę urzędników ambasady i iście PRLowski sposób traktowania bądź co bądź wciaż obywateli naradowości poslkiej. Po dwóch godzinach doczekalismy się wreszcie, paszport odebralismy i odeszlismy pełni nadziei na to iż był to ostatni kontakt jaki z ambasadą zawarlismy. Oby.
Podróż do Belgii pociągiem - bajka. Wprawdzie lekko kołysało w podróży i mdliło trochę jak na statku, ale radośnie dotarlismy do Brukseli.
Przywitał nas dworzec, który jestem w stanie porównać chyba do dworca w Laskowicach Pomorskich jakieś 10 lat wstecz kiedy przemierzałam trasę Gdańsk - Kraków dosć regularnie wakacyjną porą i był to ten rodzaj stacji, który wzbudzał we mnie lęk i pewne obrzydzenie właściwie. Nadgryziony zębem czasu, szary i nieciekawy dworzec stolicy Europy zaskoczył nas swą marną kondycją niebywale. Nic to, ruszylismy w poszukiwaniu peronu z którego kolejnym pociągiem śmignęliśmy do Brugii.
Brugia! Jesteśmy! Przywitało nas słońce i brukowane chodniki wiodące aż pod sam hotelik. Urocze kamienice, sklepiki z koronkami i czekoladą, kawiarenki z ogródkami na ulicach - uroczo.
Jako że spisywanie planu podróży po miasteczku dzień po dniu wydaje mi się szalenie nudne dla kogoś kto to będzie czytał oto kilka konkluzji z Brugii.
Jest to miejsce które żyje z turystyki. Ceny zatrważające. Myślę, że przeciętna polska rodzina nie byłaby w stanie spędzić tu kilku dni ciesząc się wszystkim w pełni, gdyż ceny są tak szalenie wywindowane, że właściwie złość człowieka ogarnia obserwując to wszystko. Porównania dobre nie są a jednak cisną się na usta słowa: Belgowie spusccie z tonu, piękny Rzym jest bardziej przystępny aniżeli mała słodka Brugia. Mówię oczywiście o cenach za jedzeni w miarę porządne, przynajmniej 3-4 gwiazdkowe.
Kolejny problem dla zwykłego turysty chcącego spędzić kilka dni w tym mieście to fakt, iż przeogromna ilość miesc jest zamykana weekendami. Szaleństwo. Idzie się nieźle sfrustrować chodzac od restauracji do restauracjiw nadziei zamówienia stolika na romantyczną niedzielną kolację. Rada jest taka by przed udaniem sie do Brugii zrobić szczególowy rekonesans dni w jakie miejsca owe są otwarte i nie przezyc niemilego rozczarowania. Najlepiej wysłać maila do knajpy przed wyjazdem i oszczędzić sobie zawodu.
Generalnie mi w Brigii czegoś brakowało. Niby wszystko wspaniałe urocze, kamienice niby jak krakowskie a jednak bez ducha, restauracyjki kameralne a mimo to czuć rządzę pieniądza wyłącznie, uliczki tetniące zyciem ale zyciem spieszacych sie turystów i goniących za nimi kupców. Mało spokoju, mało refleksji, czegoś ewidentnie brak.
Mimo iż recenzja wydawac by się mogła negatywna w globalnym rozrachunku szalenie zachęcam do zwiedzenia szczególnie jeśli ma się okazję, tak jak nam się szcześliwie udało, zjeść sniadanie w ogrodzie nad pięknym kanałem, pospać we wspaniałym hoteliku jakim jest Cote Canal, połazić nocą po pustych ulicach oświetlonych latarniami i porobić zdjęcia przy blasku księżyca.
Oprócz kilku opisanych mankamentów Brugia jest pełna dobrego alkoholu, uroczych zakamarków, parków i przepięknych ogródków wewnątrz dziedzinców. To również miasto pełne niesamowitych drzwi w jakich upodobał sobie T., ciekawej architektury i wspaniałych mostów przecinających raz po raz spokojne wody kanału.
 Pełen romantyzm, którego wspomnienie pamiętać bedę długo...

piątek, 25 maja 2012

Lincoln i okolice







Od kilku tygodni jesteśmy w Lincoln. Połnocna Anglia przywitała nas deszczem, wiatrem i temperaturą, która jak na obecny miesiąc wydaje się nie do uwierzenia- majowe noce potrafią ochładzać się do 2st Celsiujsza. Od dwóch dni mamy słońce, które sprowokowało brytyjczyków do zrzucenia całej ciężkiej garderoby i wystawienia swoich często wybitnie otyłych ciałek na widok publiczny. Przegląd modowy tygodnia właściwie ogranicza się do obcisłych geterków (feria barw prosto z Primarku) plus odsłonięte topy. Na stopkach sztuczke japonki, plastikowe balerinki lub koturenki. Z metra cięte 'królowe highstreetu'.